SCM Player

czwartek, 23 sierpnia 2012

Prolog #01 [Człowiek między ludźmi]


Ciemno. Jest ciemno.


Niemal niesłyszalne dźwięki lasu ogłuszają we wszechobecnej ciszy. Łagodne kroki borsuka, trzepot skrzydeł nietoperza, pohukiwanie sowy. Razem tworzą mozaikę dźwięków tak charakterystyczną dla tego lasu, niemal obezwładniającą swoją różnorodnością, nie spotkaną nawet w największej orkiestrze. To dźwięki, które nie wszyscy słyszą. Nawet gdyby stali tu i teraz, skupialiby się na tym, co mają zrobić… Lub czemu tu się znaleźli.

Też powinna się na tym skupić. Ale to ją, paradoksalnie, rozproszy, uniemożliwi rozluźnienie i medytację, bez nich wchłonięcie świata do siebie stanie się niemożliwe.

Wsłuchuje się ponownie w odgłosy nocy. Zamyka oczy… Słucha tak długo, aż przestaje słyszeć. Staje się jednością wraz z lasem i jego mieszkańcami, ziemią, wiatrem, wodą. Czuje też innych intruzów, których świadmość również powoli się wyostrza. Jej trzecie oko widzi trzy inne światełka w ciemności lasu.

Szepce cicho - Poison?

- Pana?

- Karis?

Potwierdzenie. Widzi ich, czuje ich w melodii lasu.

Jednak przyszli.

Zatraca się, czuje, jak jej ciało się rozpływa, rozmazuje…

Jaskrawe światło, poruszenie. Dźwięki zlewające się w jeden, potężny huk. Muzyka, która rozbrzmiewa gdzieś w innej rzeczywistości.

Ruch. Powietrze, które ciągnie ją w sam środek, w miejsce, gdzie wszystko się zaczęło…

I nagle wszystko ucicha. Wiatr milknie, wszystko, co potrafi się ruszać, zastyga w niepewności i oczekiwaniu.

Wyczuwa, że już nie jest tam, gdzie wcześniej. Czuje też ich obecność, przynoszącą wsparcie. Miejsce, w którym się znalazła, również tętni taką aurą. To efekt wydarzeń z przeszłości, krwawej bitwy, krwawej ofiary i czystego daru… To dobre miejsce. Muszą je oczyścić.

Są razem. Nie widzi tego, przecież zamknęła oczy. Ale ich wyczuwa. Jak zawsze.

Wyciąga ręce. Razem tworzą krąg, nieśmiertelny krąg. Jest ich czterech, dwie kobiety, dwóch mężczyzn. Dwoje dzieci, dwóch dorosłych. Cztery strony świata. Cztery żywioły. To krąg, który ustanowiono już dawno temu, wcześniej, niż powstało to uroczysko.

Nadszedł czas. Muszą zrobić to, co zaprzysięgli.

Znów się zatraca. Czas nie istnieje, nie istnieje rzeczywistość. Teraz czuje tylko Ciemność umysłu, która ją otaczała. Jasny Płomień jej jaźni, niemal biały we wszechobecnej czerni. I ich Płomienie, muskające ją pieszczotliwie. Te, o których wiedziała, że już zawsze będą. Poison, który zawsze będzie ją kochał. Pana, mała, rezolutna dziewczynka i jej braciszek Karis, żyjący połączeniem z naturą.

Są razem. Muszą zrobić to, co zaprzysięgli… To był błąd. Byli tacy nieodpowiedzialni… Tamta porażka, tamta strata miała gorzki posmak.

Gorycz jest widzialna, atakuje wszystkie zmysły. Ma kolor głębokiej szarości, brzmi jak lamenty nad grobem zmarłego, pachnie łzami. Powoli się materializuje w rzeczywisty byt, wraz z tym nabiera nieco jaśniejszych barw.

Dusza, która jest przywoływana, nie ma już ciała, z którego może czerpać siły, by być jasnym Płomieniem. Nie, jest tylko duszą, Zjawą.

Ogarnia ją lekki niepokój. To nic, instynkt samozachowawczy. Gdyby nie oni, żyłaby jeszcze. Wielu traci zmysły po takiej śmierci…

Wygląda już jak człowiek. Spod zniekształceń mentalnych można rozpoznać dziewczynę, którą była kiedyś.

Śniada cera, zadbane słowiańskie włosy zaplecione w długie warkocze. Niebieskie oczy, kiedyś pełne smutku i zrezygnowania - potem zrozumienia i radości.

- Merijha…

Nie wie, kto to powiedział pierwszy. Może ona, ale… to mogła być Pana. Albo Poison. Z tym, że Jej imię zostało wypowiedziane przez wszystkich, jednym głosem Ciemności, dokończyło kształtowanie się Zjawy.

Była tam. Naprawdę tam była. Uśmiechała się.

Przyszli, by się z nią pożegnać. Przygotowali się na najgorsze, a ona… pogodziła się z tym. W końcu zrozumiała lekcję, jaką próbowali ją nauczyć przez cały ten czas.

- Merijha…

Tym razem tylko ona się odezwała. Niepotrzebnie. Skupiła przez to na sobie uwagę Zjawy.

Otwiera oczy. Las, chociaż był ciemny, teraz jarzy się ich wewnętrznym blaskiem, ciepłym jak ogień, jak słońce. I innym, białym światłem Zjawy… Nie, to nie była zwykła Zjawa, to Merijha! Stoi na środku kręgu, patrzy się na nią. Uśmiecha się.

Kręci jej się w głowie. Te światła są jasne jak słońce. Dźwięki obezwładniają, ich symfonia wpija się mózg, kształty się nachodzą.

- Merijho…

- Nadszedł czas - odpowiada. - Na mnie. Na was. Spotkałam… Wielu ludzi… Jednego Człowieka. Wyjaśn.ił mi lekcję, którą daje nam życie. - Stoi bez ruchu w swojej parodii życia: zruzmiała jego sens dopiero po śmierci… - Wy jesteście tymi, którzy egzekwują te lekcje. Jesteście tymi, którzy wymagają, tymi, którzy wybaczają, tymi, którzy stoją na uboczu. Ale wy też musicie odebrać lekcję. Zapłatę…

- Merijha!

- Yoa. - Imię.

Jedno imię.

Zapada się.

Zanika…

Ciemność.

Widzę Ciemność.


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz