SCM Player

czwartek, 27 września 2012

To jest mój najświętszy obowiązek

“Chodzić do kościoła to twój święty obowiązek”, mówią, “Masz święty obowiązek pomóc rodzinie”. “Twoim świętym obowiązkiem jest nauka”.

Powtarzają słowa, które nic nie znaczą...

- Niby czym jest ten święty obowiązek? - pytam się cicho. - Czemu od razu święty? - odzywam się trochę głośniej. Czy to ma jakiekolwiek znaczenie?

- Oj, Ewka, za dużo filozofujesz - słyszę. Mariola się śmieje, ale to nie jest szyderczy śmiech. Chyba.

- Nie wątpię. Świat byłby nudny, gdyby ludzie robili tylko niezbędne minimum, nie sądzisz? - to machinalna odpowiedź, nie zastanawiam się nad nią. - Ale sama zobacz, to jakiś bełkot. Jak gdyby bez tej świętości obowiązek przestawał być obowiązkiem. To nie ma sensu, naprawdę. Sprawdziłam nawet, słowo “święty” pochodzi od hebrajskiego “kodesz”, co znaczy oddzielony. Niewiem, jak im to wyszło, ale -

- Weź już skończ te dywagacje. - Mariolka wzdycha. - Obowiązek jest tym czym chcesz, żeby był, czym inni ludzie chcą, żeby był. Czy tam święty, czy najświętszy, to po prostu odzwierciedla presję, jaką inni chcą na tobie wywrzeć. I tyle. - Wymachuje rękami i poprawia plecak, żeby choć odrobinę zniwelować ból pleców. - O, patrz! Kotek!

Zaiste, niewielki sierściuch siedzi na olbrzymim drzewie po drugiej stronie ulicy, wymiałkując przeraźliwie. Przy drodze nie było ani jednej osoby, jedynie parę samochodów pędzących swoim zawrotnym tempem.

- Pewnie nie może zejść - mówię posępnie.

Nie muszę czekać na reakcję mojej przyjaciółki. Czym prędzej rzuca plecak i -

Nie!

- Mariola!!! - krzyczę, ale jest już za późno.

Jak przez mgłę słyszę trąbiący samochód, piszczący dźwięk ostrego hamowania. Zapach palonej gumy. Ale jest już za późno. Patrzę tylko, niezdolna wykonać jakikolwiek ruch, patrzę na Mariolkę. Patrzę jak upada, potrącona przez ten po stokroć przeklęty samochód. Jest już za późno - nie zdążył się zatrzymać. Jedzie jeszcze metr, dwa pięć... I staje.

Podbiegam do ciała dziewczyny, mojej przyjaciółki. Czy jeszcze?

Czym jest ten najświętszy obowiązek? No czym?


- Tamtego dnia wracałyśmy razem ze szkoły po raz ostatni. I teraz tylko powtarzam sobie, muszę uwierzyć, że to nie moja wina - milknę na chwilę. Podnoszę wzrok z podłogi, która łaskawie przyciągnęła moje spojrzenie, i w końcu patrzę mu w twarz. Nie wyraża żadnych emocji.

Przytula mnie i mówi - tak mi przykro, nie wiedziałem... Nie chciałem...

Oczywiście, tylko udaje to zmieszanie. Naoglądałam się już ludzi, rozdartych pomiędzy niezrozumieniem a współczuciem.

Ale on dodaje jeszcze parę słów. - Wszystko będzie dobrze - mówi. Może jednak szczerze?

- Ona już taka była. Gotowa rzucić się w ogień, żeby uratować kolejnego biednego zwierzaczka. - Śmieję się gorzko. - To było dla niej najważniejsze, to... To był dla niej najświętszy obowiązek.

- A co się stało z tym kotem? - słyszę pytanie. Śmieję się, tym razem radośnie i szczerze, po raz pierwszy od bardzo dawna.

- To ten mój kocur Mario, z którym się tak nienawidzisz - wyjaśniam. - Kiedy zrobiło się to całe zamieszanie, przyjechała też straż pożarna i przy okazji ściągnęła kotka z drzewa. Nie wyglądał, jakby miał właściciela, więc przygarnęłam go. To moja najlepsza pamiątka po Mariolce.

Mój rozmówca uśmiecha się ze zrozumieniem.

- Ta Mariola miała rację, jeśli chodzi o obowiązki święte i nieświęte.

- Jak mogłaby nie mieć? Nie robiła z siebie wielkiej filozofki, ale jak dochodziło co do czego, zawsze miała rację - mówię w zamyśleniu.

- A co jest nim dla ciebie? - słyszę pytanie. - Świętym czy najświętszym obowiązkiem?

Czy jestem gotowa zacząc nowe życie, kontynuując stare? Czy mogę mu zaufać ostatecznie?

A, dość tego, myślę. Co najwyżej się pomylę.

- To mozaika róznych rzeczy. Przede wszystkim przyjemność, przyjemność jest obowiązkiem. Życie bez przyjemności to nie życie. Ale chodzi też o bardziej przyziemne rzeczy: żeby wtedy wracać z Mariolką ze szkoły, żeby po powrocie do domu pomóc mamie dla uśmiechu na jej twarzy i ulgi w oczach, żeby pracować dla tego, że to cieszy a nie dlatego, że ktoś każe. Nie można się umartwiać - w końcu wyrzucam z siebie to wszystko i czuję się o wiele lepiej, niż myślałam. Jakby ciężar już nie przygniatał, a wręcz podnosił.

- Jesteś zaskakująco ponurą osobą, jak na taką filozofię - słyszę jego głos, zabarwiony nutką niedowierzania i śmiechu.

- Już nie - mówię i wybucham śmiechem, kręcąc głową z politowaniem. - Już nie.

To jest mój najświętszy obowiązek - być sobą i cieszyć się światem.

1 komentarz :

  1. Hej, dzięki za komentarz na imloth.blog.onet.pl ;) Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że wciąż uczestniczysz w blogowym świecie. Jakoś mi tak umknęłaś.
    Niedługo przeniosę Szklanych Samobójców (moje drugie opowiadanie po Tenebrae) na blogspota, bo rośnie do rozmiarów powieści, a będzie jeszcze dłuższe. Jeszcze tylko skombinować szablon...
    Na razie przesiaduję tutaj: http://in-asylum.blogspot.com

    Pozdrawiam,
    Ta o tysiącu imion, się znaczy Tenebrae lub jak teraz - alatum.

    OdpowiedzUsuń