SCM Player

środa, 11 grudnia 2013

Podróż, która nie ma końca

Miało być na konkurs, nic nie wygrałam. Cóż, było to całkiem prawdopodobne - nieco popłynęłam podczas pisania tego tekstu. 

To był most Królowej Jadwigi. Zaczynało się ściemniać; samotna postać odcinała się na tle szarzejącego nieba, siedziała na szerokim murku, kuląc się mimo ciepłej jeszcze pogody. Przechodnie mijali ją bez słowa, bez spojrzenia, bez jednej choćby refleksji. Dokładnie tak, jak owa samotna postać sobie życzyła.

Nie wiedziała, jaki był dzień, która godzina. Wpatrywała się w mętne wody Warty, próbując zapomnieć o całym swoim życiu. Bezmyślnie chwyciła klucz ciążący w kieszeni i rzuciła daleko w rzeczną toń. Miała jeszcze dobre oko i sprawną rękę; wkładając w ten ruch całą swoją wściekłość, całe obrzydzenie i bezsilność, wyobraziła sobie, że celuje w swojego męża.

Jednak zamiast poczynić nieodwracalne szkody w prezencji zacnego współmałżonka, klucz ominął wdzięcznie nadwarciańskich kajakarzy i z ponurym pluskiem wylądował w wodzie. Jakaś część Janiny Grzegorczyk poczuła irytację - teraz nawet gdyby zechciała wrócić domu, nie otworzy drzwi. Inna część jej osobowości, nie siląc się na jakiekolwiek emocje, odparła - i tak nie masz po co tam wracać. Janina westchnęła z rezygnacją, uciszając owe dwie pomniejsze buntujące się Janiny wewnątrz niej.

- Czemu, Karol? Czemu? - mruknęła. - Obiecałeś, że mnie nie zostawisz! - krzyknęła w przestrzeń. Głos niósł się po wodzie, jednak nikt nie zwracał na nią uwagi. Poczuła ciepłe łzy na pomarszczonych policzkach.

- Kto ci dawał prawo umierać beze mnie? - szepnęła. Obracała w dłoniach obrączkę ślubną, zastanawiając się nad czymś. Już chciała posłać ją śladem klucza, jednak w ostatniej chwili powstrzymała się.

Wstała powoli. Pod miejscem, gdzie stała, woda była dosyć płytka - nie zamortyzuje jej upadku. Spojrzała raz jeszcze w ciemniejące niebo i spuściła wzrok na tę nieszczęsną obrączkę. Przeżyli razem czterdzieści trzy lata, a znali się od kolejnych piętnastu. Karol ją opuścił, ale… Zawsze przecież może do niego dołączyć.

Wystarczy jeden krok…

Nagle poczuła zimny uścisk ręki na prawym nadgarstku.

- Panienko, racz waść tak nie czynić.

Zaskoczona, odwróciła się na pięcie. Pamiętała skądś te słowa, tą twarz. Drogi garnitur... Pozbawionym inteligencji wzrokiem taskowała obcego mężczyznę. On nie był Karolem. Z pewnością.

- Zejdź na dół - powiedział stanowczym tonem. Janina bezwiednie uklękła i zeskoczyła niezdarnie na ziemię.

- Tak jest nieco lepiej - uśmiechnął się smutno młodzian. - Janino, mam coś, co mogłoby cię zainteresować.

- Kim ty jesteś? - zapytała oskarżycielskim tonem, chowając dłonie w olbrzymich kieszeniach kurtki po mężu.

- Ja? Och, tylko starym przyjacielem. Dobrze by było natomiast ustalić, kim ty jesteś.




Był środek nocy. Mimo że panowały wakacje w całej swej okazałości, większość osób już znikła z ulic i mogli się cieszyć ciszą i spokojem.

- Ja nie jestem nikim szczególnym - powiedziała Janina, uporczywie wpatrując się w swojego towarzysza. Wyglądał jak Hiszpan albo Włoch... Wydawał się być dwudziestolatkiem, jednak z pewnością był starszy. Dużo, dużo starszy. Na jej słowa uśmiechnął się z przekąsem.

- Oczywiście, że nie. Kiedy umarł Karol, dla całego świata stałaś się zdziwaczałą staruszką i stateczną wdową. Ale dla swojego męża byłaś towarzyszką życia, jedyną osobą, na której mógł polegać.

- No i co z tego? Czemu ciebie to interesuje?

Mężczyzna prychnął.

- Och, po prostu myślę, że stać cię na więcej niż śmierć z rozpaczy.

Janina przeszyła go wzrokiem.

- Uważasz, że mój mąż na to nie zasługuje? Uważasz, że powinnam po prostu o nim zapomnieć?!

- Może tak, może nie… To zależy od ciebie. Zrozum, on już jest martwy. Nic dla niego nie zrobisz. Poza tym, swoją drogą, Bóg nie przyjmuje samobójców. Obraża go myśl, że ktoś mógłby gardzić jego darem, jakim jest życie. - Mężczyzna prychnął po raz kolejny. - Ale ja chciałbym ci dać jeszcze jedną szansę.

- Czemu? - Staruszka spojrzała na niego nierozumiejącym wzrokiem. - Po co?

- Podczas swojej podróży spotkałem już wielu ludzi, młodych i schorowanych, starych i silnych… Większość stara się iść najmniejszą linią oporu. Było paru takich, którzy nie bali się wziąć losu w swoje ręce i zacząć działać, jednak niektórzy potrzebują impulsu, by zrobić coś więcej. Z resztą, chodź, pokażę ci coś.

Mężczyzna pstryknął palcami i Janinie zakręciło się w głowie - z ciemnych uliczek poznańskich Garbar przenieśli się w sam środek gór.

Kobieta zrobiła krok do przodu, rozglądając się dookoła. Nie. To niemożliwe. Zza najbiższych wierzchołków widać było wschodzące słońce nadające rozległym połoninom radosny blask...

- To Bieszczady? - zapytała się swego towarzysza. Kiedy ten skinął głową, uśmiechnęła się. Po raz pierwszy od pogrzebu. 

- Mam do ciebie prośbę. Rób to, co ci się żywnie podoba. Nie dlatego, że Karol by tego chciał, chociaż myślę, że zależałoby mu na tym. Zrób to dla siebie. Świat potrzebuje ludzi, którzy potrafią myśleć równie trzeźwo, co ty. Całe życie byłaś swoimi obowiązkami, czyż nie jest czas na jakąś odmianę?

Mroźne powietrze poranka szczypało kobietę w policzki. Jaka piękna pogoda, pomyślała. Najwyższy czas podjąć sensowną decyzję. Zacisnęła pięści, patrząc w górę. Kim ty jesteś, Boże, by sądzić żywych i umarłych? 

- Kim ty w ogóle jesteś? - zapytała swojego towarzysza po raz kolejny. Od początku rozmowy miała wrażenie, że mężczyzna w jakiś sposób odsącza z niej cały mrok i nienawiść, troskliwie gromadzone przez długie godziny i dni po stracie męża. Już nie chciała umierać, chciała żyć, chciała czuć radość ze świata. Kim jest ten człowiek?

- Podróżnikiem - odparł, zapatrzony we wschodzące słońce. - Mam na imię Lucyfer. Chodzę po świecie i szukam ludzi, którym mogę pomóc.



Ś.p. Karol Grzegorczyk, ur. 26 II 1945, zm. 1 VII 2010. Spoczywaj w pokoju.

Ś.p. Janina Grzegorczyk, z domu Ochocka, ur. 7 IX 1950, zm. 31 VII 2013. Spoczywaj w pokoju.

Bezimienni obserwatorzy stali z rękami złożonymi do modlitwy. Wszyscy ubrali się na czarno, jakby próbowali w ten sposób przekonać świat, że cierpią. Żaden z nich nie płakał. Pogoda tego dnia była piękna i każde z trójki dzieci uczestniczących w tej ponurej uroczystości z tęsknotą spoglądało na soczyście zieloną trawę.

- A więc stało się - powiedział mężczyzna koło trzydziestki do swojej żony. - Kiedy załamała się po śmierci ojca, nie sądziłem, że tyle pociągnie.

- Ale i tak strasznie zdziwaczała - odparała kobieta, bawiąc się pokaźnym plastikowym naszyjnikiem. Obowiązkowo czarnym.

- Tak… Kto to widział, żeby kobieta w jej wieku robiła takie rzeczy - mruknął w odpowiedzi. - Powinna była nam pomóc. Stare babcie pozostaną tylko starymi babciami.

Nikt nie zauważył młodzieńca z ciemną karnacją, który przyglądał się tej scenie z tym smutnym uśmiechem, który rzadko opuszczał jego twarz; Lucyfer widział już wiele takich rodzin i sytuacji. Patrząc na zacnego ojca owej rodziny, nie mógł powstrzymać prychnięcia. Z tego człowieka nic nigdy nie będzie, to mężczyzna zniewolony przez społeczeństwo. Nie zrozumie motywów Janiny. Zawsze będzie tylko nędznym robakiem.

Lucyfer lustrował całą rodzinę, szukając choć iskierki zadumy, iskierki tego czegoś, co różniło Janinę od jej męża i synów.

I znalazł. To był mały chłopiec, miał może osiem lat. Był jeszcze młody, podróżnik złoży mu wizytę dopiero za jakiś czas.

Zadowolony z siebie, Lucyfer cicho oddalił się od rodziny kontemplującej swoją stratę, zmierzając w stronę nieco bardziej żywej części miasta. Przechadzając się po ulicy Półwiejskiej, niemal potknął się o gitarzystę przygrywającego dla przechodniów... Spojrzał na niego i się uśmiechnął - obaj zatopieni w swoich własnych, małych światach, tak różnych od świata codzienności i rutyny.

Zatrzymał się, by posłuchać muzyki młodzieńca. Pięknie grał; Lucyferowi przypominało to życie na szlaku, życie, którym cieszył się od tysiącleci. Bez chwili zastanowienia rzucił muzykowi swój portfel i jednym krokiem przeniósł się w Pireneje.

Czas zacząć kolejny dzień podróży!

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz