SCM Player

piątek, 21 marca 2014

wr 0: Biała ciemność

"wr" - wszechświat roboczy. Nie mam serca nadawać temu światu jakieś patetycznej nazwy...
Stary tekst, można znaleźć na prozaikach w wersji zliterówkowaciałej.

Słońce zachodziło, jego blade, zimowe promyki muskały czystą biel śniegu. Gdzieniegdzie zahaczały o wysokie świerki, jedyną roślinność jeszcze wystającą spod śniegowych czap.Zdawało się, że tak niegościnny krajobraz nie przyciągnie żadnych wędrówców, wszelka logika podpowiadała, że najlepiej by było unikać zaśnieżonych gór bez względu na wszystko, bo można by było przypłacić taką wędrówkę własnym życiem, bądź w najlepszym przypadku - zdrowiem. Normalni ludzie rozumieli te zasady. No właśnie, normalni.

Z dala od jakichkolwiek siedzib ludzkich, w samym środku gór przez śnieżne zaspy brnęła zakapturzona postać. Pewnym, miarowym krokiem pokonywała zapadającą się powierzchnię, widać było, że zmierzała do konkretnego, niedalekiego celu. Co w tym miejscu mogło być celem takiej wędrówki? Śmierć, tylko śmierć, podpowiada zdrowy rozsądek. Brązowy, skórzany płaszcz odcinał się wyraźnie na tle śniegu. Poza nim wędrowiec nie miał jakiegokolwiek bagażu.

Jeszcze paręset metrów... Słońce zdążyło się schować za horyzontem, niebo było soczyście granatowe, tylko niezliczona ilość jasnych gwiazd odcinała się na jego tle. W końcu postać się zatrzymała. Stała na szczycie góry, na najwyższym szczycie, jakie widziało ludzkie oko. Stała w środku starożytnego kręgu, wybudowanego w czasach początków cywilizacji, wybudowanego ku chwale dawno zapomnianych bogów słońca, śniegu i ciemności. Normalni ludzie poszliby spać. Normalni ludzie - normalnych ludzi by tu nie było. Nie o tej porze roku. Normalni ludzie unikają skalistych wierzchołków Gór Śmierci.

Ale wędrowiec się tym nie przejmował. Postać stanęła na środku kręgu, złożyła ręce jak do modlitwy. Pochyliła głowę, zatopiona w myślach, zatopiona w słowach. Minął już jakiś czas, zdawało się, że postać zastygła w lód czy kamień.

W końcu poruszyła się. Pewnym ruchem zrzuciła kaptur... Nocnemu światu ukazała się młoda, poznaczona tatuażami kobieca twarz, na ramiona i plecy spływały włosy tak jasne, że niemal białe. W świetle księżyca wydawało się, że rzucają bladą poświatę. Kobieta nie poprzestała na kapturze; już po chwili na śniegu leżał przepastny, ciepły płaszcz, zupełnie dotąd nieprzywykły do takiego traktowania. Zaraz obok zostały rzucone wysokie zimowe buty. Kobieta stała w samych białych szatach, na zwojach materiału w świetle księżyca błyszczały się litery równie stare, co krąg w którym stała. Bose stopy stały spokojnie na lodowatym śniegu.

Snoklokke spojrzała przenikliwym wzrokiem na otoczenie. Chłonęła ciszę całą swoją osobą. Chłonęła świat całym ciałem, w tych ostatnich godzinach jego istnienia. Blade włosy powiewały na wietrze, a kobieta spod przymkniętych oczu obserwowała niebo.

- Rydd opp! - Krzyknęła w przestrzeń, sięgając do źródła Świata. Siła Stworzenia wspomagana jej wolą i głosem rozwiała śnieg i brud z kręgu, odkrywając inskrypcje na posadzce. 

- Tenne den! Gi begynnelsen, brann! - Kolejne zaklęcia uruchomiły krąg. Nad każdą z ośmiu kolumn otaczających kamienną posadzkę kręgu zaświecił się ciepły ogień, zapewne widoczny na wiele tysięcy kilometrów. Snoklokke się uśmiechnęła, jej smutek zniknął na chwilę. Spojrzała w górę, w stronę gwizd i księżyca. To był jej koniec, taki, jakiego pragnęła od zawsze, jakiego od zawsze chciała. To był jej koniec - była ostatnią deską ratunku dla wielu tysięcy ludzi, hen, daleko. Ludzi, dla których bogowie nie byli tak łaskawi... Tylko ona mogła im pomóc. Ona, Wybranka, ona, Śnieżyca Bogów. Nie czuła zimna, grzał ją ogień Bogów, ogień Świata, ogień jej duszy.

- Gudene i verden! Se jeg, Snoklokke, gir meg selv til deg som et offer, her jeg står foran dere. Testes, Priestess Opprettelse! - Bogowie świata! Oto ja, Snoklokke, oddaję się wam na ofiarę, oto ja stoję przed wami. Poddana próbie, Kapłanka Stworzenia! Słowa wykrzyczane na wiatr, słowa oddane ogniu. Słowa zachowane w duszy. Słowa zaczerpnięte ze źródła Świata.

Ogień szepce, ogień rośnie. Kobieta poczuła ciepło na sercu, czuła swoich Bogów. Byli blisko niej, byli tam gdzie zawsze. Wypełniała ich wolę, a teraz oddała się im ostatecznie. Przed oczyma zamajaczyło jej widmo. Mówiło: Dobrze się spisałaś, duszyczko. Pojawiły się inne duchy, słyszała ich głosy.

Nagle ogień wzmógł się. Normalny człowiek powinien się wystraszyć, jednak Snoklokke nie była normalna. Była Wybranką Bogów, a ta chwila była ostatecznym potwierdzeniem tego faktu. Jej ciało zaczęło płonąć, jednak jej zmysły pozostawały niezmącone. Czuła wyraźnie wszystko, co się działo wokół niej. Słyszała szepty Bogów.

- Oto oddaję się wam ja, Snoklokke. - wyszeptała cicho w ostatnim spazmie umierającego ciała. Ogień trzaskał gromko.

Jej dusza unosiła się w przestrzeni, widziała z góry całą scenę. Czuła ból i niepewność ludzi hen, daleko... Czuła radość Bogów. Bogowie są okrutni, mówili ludzie, ludzie ciężko pracujący, ludzie nawiedzani przez klęski i choroby. Tylko ona, ostatnia Kapłanka bogów słyszała ich głos, ich niezadowolenie. Ale wiedziała, że to nie okrucieństwo. Ludzie odwracają się od Bogów, biorą świat w posiadanie. Bogowie potrzebują ofiary.

Ogień płonął gromko; dusza Snoklokke leciała w przestrzeń, rozmywała się.

Była ostatnią ofiarą Bogów. Bo Bogów już nie ma.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz